Kolejna niedziela i kolejna wycieczka.
Tym razem padło na Licheń.
A dokładniej Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej.
Droga miła łatwa i przyjemna chodź ponad 100 km do pokonania.
Zaliczyliśmy jeden postój na mleko ok. godziny 12.
Pogoda tak jak w zeszłym tygodniu dopisała w 100%.
Gdy zobaczyłam parkingi zawalone masą aut chciałam zwiewać, jednak na tak dużym obszarze ludzie się rozeszli i nie było tak strasznie jak się zapowiadało.
Dla Piotra i Donatana był to pierwszy raz. Mi było dane już kilka razy odwiedzić ten ośrodek kultu maryjnego - z rodzicami i raz z wycieczką z kościoła.
Nie będę Wam pisała tego co można przeczytać na stronie Sanktuarium czy też na Wiki bo po co.
Ja osobiście mam mieszane uczucia co do samej Bazyliki i jej przepychu, jednak sam budynek robi ogromne wrażenie.
Udało nam się nawet znaleźć podjazd dla wózków i nie musieliśmy dźwigać naszego Tobołka po schodach.
Dużym rozczarowaniem okazała się dla nas Golgota. Po przejściu znacznej części okazało się że przywitały nas schody. Poszłam szybciutko do góry na zwiady czy to tylko kawałek i czy damy radę i tu pojawiło się kolejne rozczarowanie bo schody były do samej góry, a w dodatku tak wąskie że musielibyśmy rozłożyć wózek na części pierwsze i nieść wszystko osobno. Chłopacy się cofnęli, a ja zeszłam wyjściem bo ja już nie miałam żadnej szansy żeby się cofnąć.
Widok na Bazylikę ze szczytu Golgoty.
Jako że Matka jest zakręcona i zapominalska - zapomniałam naładować baterii w aparacie (a one padły zaraz po wyjściu z Bazyliki), a robienie zdjęć telefonem nie sprawia mi zbyt dużo frajdy zdjęć wielu nie mamy.
Oczywiście nie obyłoby się bez zakupu pamiątek. Dla naszych TIRowców (taty i dziadka Wiesia) obowiązkowo - św. Krzysztof do przyklejenia, dla mnie i Mamity (babci Olki) - breloczki koniczynkowe też z patronem kierowców i dla Doniuty kolejny drewniany Anioł Stróż.
Wycieczkę możemy zaliczyć do tych jak najbardziej udanych. Doniasty jak zwykle nie miał czasu na spanie no bo w końcu tyle fajnych rzeczy i ludzi dookoła że trzeba było patrzeć i zaczepiać. W samochodzie nasza mała Kurka też prawie nic nie pospała, zasnął dopiero jakieś 5 minut przed przyjazdem do domu ale wtedy to już spał do (prawie) rana.
Pozdrawiam,
Ooo jak fajnie;) Akurat Licheń znam jak własną kieszeń, bo niedaleko mamy rodzinę i jeździliśmy tam kiedyś co rok. Na pewno z Hanią też się kiedyś wybierzemy;)
OdpowiedzUsuńTez byłam tam już kilka razy - ale jak pojawi się maleństwo na pewno się tam wybierzemy na rodzinna wycieczkę ;)
OdpowiedzUsuńZdjęcia super - pamiątka jest ;)
Pozdrawiam
Jak tam pięknie. Będę musiała kiedyś się tam wybrać. :)
OdpowiedzUsuńRobi wrażenie. Może kiedyś i my się wybierzemy... :)
OdpowiedzUsuń